Siłowy

/ poniedziałek, 4 listopada 2013 /
źródło
 1. Rozpiętki na maszynie

 2. Wyciskanie sztangielek leżąc na ławce skośnej

 3. Przyciąganie drążka wyciągu górnego do klatki nachwytem

 4. Wyciskanie sztangielek siedząc

 5. Prostowanie tułowia na ławeczce

 6. Uginanie ramion ze sztangielkami (naprzemienne)

 7. Prostowanie ramion na wyciągu

 8. Prostowanie nóg siedząc

 9. Uginanie nóg leżąc

 10. Przywodziciele na ginekologu
 11. Odwodziciele j.w.
 12. Wspiecia na palce siedząc

Plan treningów siłowych na 8 tygodni: 
tydzień 1-2: 2 serie x15 powtórzeń 
tydz. 3-4: 2x12 
tydz. 5-6: 3x10 
tydz. 7-8: 3x8 

Miesiąc do drugiego maratonu...

/ sobota, 7 września 2013 /
...a ja dalej w rozsypce.
Coś tam biegam. Coś tam trenuje. W tym momencie tempo na kilometr interwałów jest zbliżone do styczniowego tempa normalnych wybiegań. W tym roku zdążyłam już uszkodzić oba kolana, zginacz biodra, a najnowszą kontuzją, świeżutką, jeszcze ciepłą i dającą o sobie znać jest skręcona kostka.

Kilometraż jest śmiesznie mały, bieganie po płaskich miejskich terenach średnio mi wychodzi.
Przez ostatnie miesiące jedynym wyczynem było 150km pokonane w ramach zmagań z Głównym Szlakiem Beskidzkim. W tym ostatnie ok. 15km na skręconej kostce. Całość, którą przeszłam zajęła mipięć dni (z dobą przerwy) czyli tyle ile rekordziście zajęło pokonanie całej trasy.

Moim głównym przygotowaniem do maratonu będzie więc pokonanie całej trasy Głównego Szlaku Beskidzkiego, na co właściwie mam tylko dwa tygodnie- biorąc pod uwagę lipcowe tempo jest to wykonalne, niemniej 500km trasa budzi respekt.
A jak już skończę trasę, która ma pół tysiąca kilometrów, to maraton choć realnie nie stanie się krótszy subiektywnie trochę zmaleje prawda?

Sapiąca po pierwszych od wielu miesięcy interwałach,
M.

Przygotowania do przygotowań

/ niedziela, 30 czerwca 2013 /
Wydrukowany plan przygotowań do maratonu wisi na tablicy korkowej, tuz nad numerem startowym z Cracovia Maraton i logiem "42 do szczęścia". Czas rozpoczęcia treningów- 8 lipca.
Został mi tydzień do rozpoczęcia solidnych treningów, a w tym momencie mam problem z przebiegnięciem 5km. PIĘCIU. Nie mówię już o fakcie, że wlekę się okropnie. Pilnuję, żeby spadać ładnie na śródstopie, kolanka nie bolą, ale łydki cierpią (ulgę przynosi olejek magnezowy, o którym pewnie napisze coś więcej). Patrzę na mój nowy, błyszczący bielą zegarek:



czyli prezent, jaki zrobiłam sobie za przebiegnięcie pokonanie pierwszego maratonu i widzę na nim szalone (jak na moje ostatnie możliwości) tempo 5:18 min/km, myślę sobie, że to nie dziwne, że tak się męczę, trochę zwalniam (a dużo ciężej biegać ładnie, na śródstopiu WOLNO), sapię okropnie, a pod koniec biegu (kiedy to ze trzy razy musiałam przejść do marszu, bo już nie mogłam, na oko 30cm wzniesienia mnie pokonało) okazuje się, że średnie tempo to 7:15 min/km.
Nie wiem jak chcę przebiec ten maraton, skoro na trzy miesiące przed nie jestem w stanie przebiec połówki tego dystansu. I chociaż kontuzja nauczyła mnie, żeby stawiać stopy ładnie, lądując na śródstopiu, starać się o piękną, długą fazę lotu, to zamiast biec jak tygrysica, albo chociaż antylopa, czuję się bardziej jak wieprzyk drobiący raciczkami po rozżarzonych węglach. Sapiąc prawie też jak wieprzyk, więc nie mogę zwalać wszystkiego na prawi-nie-bolące kolano, ale głównie na brak kondycji- no ale tak to jest, jeśli się nie ćwiczy zupełnie nic (poza pieszymi wędrówkami na uczelnię) przez dwa miesiąca. Dwa miesiące, które można było wykorzystać na przygotowania do maratonu. Brawa dla mnie.

Jeśli chodzi o mój nowy nabytek (czyli Nike+ SportWatch) jest w tym momencie najtańszym (poza Garminem 110, który nie ma niestety interwałów) zegarkiem biegowym z GPS na rynku. Można dokupić do niego czujnik tętna, czego nie zrobiłam, ponieważ w nie jest to informacja, z której umiała tym korzystać w tym momencie.
Zegarek ma wyraźną tarczę, jest trochę za duży na mój nadgarstek (co mnie zdziwiło, bo u drobniejszych osób wyglądał całkiem normalnie), ale nie przeszkadza, nie przesuwa się w czasie biegu, jest tylko wizualnym minusem. Sygnał z reguły łapie szybciutko (tylko raz miałam z tym problemy). Wygląd rzecz względna, mi w sumie na początku średnio się podobał, jest trochę zbyt rzucający się w oczy, ale jakoś już się do niego przyzwyczaiłam.
Dwoma minusami, które tak na prawdę można by skorygować zmianą oprogramowania jest jak dla mnie brak możliwości stworzenia bardziej zaawansowanych interwałów niż faza wolniejsza i faza szybsza (chciała bym mieć też możliwość ustawienia czasu rozgrzewki i schłodzenia w tym samym treningu, no, ale może za dużo wymagam) i zakresu tempa w jakim powinien być wykonany trening (chociaż może mało precyzyjne tempo chwilowe mogło by bardzo utrudniać wykonanie tego treningu). Ale ogromnym, przeogromnym minusem jest brak oprogramowania dla Linuksa (tak, jestem kobietą, nie, nie studiuje informatyki, tak, mam Ubuntu)! Próbowałam różnych sposobów, okazuje się, że program do Nike+ nijak nie chce działać.
Nie wiem czy pokuszę się o napisanie porządnej recenzji po większej ilości przebiegniętych kilometrów, na razie jestem w fazie testowania- zegarka i swojej kondycji.

Biegajcie
Truchtająca M. 

Maraton

/ niedziela, 12 maja 2013 /

Cracovia Maraton odbył się dwa tygodnie temu. Mój wyjazd do Krakowa był jednak dopiero początkiem podróży. Po powrocie okazało się, że mój odpoczynek trwał zbyt długo i kilka najbliższych tygodni będą dla mnie bardzo pracowite. Planowałam stworzenie relacji z maratonu, ale już zbyt wiele szczegółów ucieka mi z pamięci...



  • Maraton ukończyłam. Mam mieszane uczucia, bo kawałek za połówką mimo stabilizatora zaczęły się problemy z moim kolanem, ostatnie kilometry pokonałam rwanym marszobiegiem głównie dzięki wsparciu dwójki biegaczy (Iza, Michał, dzięki!) i choć spokojnie zmieściłam się w limicie czasu maraton ukończyłam, ale nie czuję, że go przebiegłam. Maraton zostawił po sobie ogromny niedosyt..
  • Atmosfera całego wydarzenia była niesamowita. Bawiłam się świetnie już od soboty, miałam faktycznie wrażenie, że biorę udział w biegowym święcie.
  • Poza samą biegową otoczką świetne było wrażenie robienia czegoś niesamowitego- mam na myśli akcję 42doszczęścia.pl! Poznałam mnóstwo świetnych ludzi, z którymi spędziłam większość czasu zarówno przed, w czasie jak i po biegu. Niesamowita ekipa, niesamowite wydarzenie, mnóstwo pozytywnej energii i wrażenie, że robimy coś na prawdę ważnego! Nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek podczas biegu będę mogła liczyć na coś takiego.
  • Mimo to nie będę chyba na razie kolejnym biegaczem, który co tydzień/miesiąc jeździ na zawody biegowe, aż tak mi się nie spodobało. ;)
  • Problem z kolanem okazał się na tyle poważny, że od maratonu nie biegam. Biegnąc przez ponad 20 kilometrów usiłując odciążyć kolano nadwyrężyłam prawdopodobnie mięsień. W najbliższym czasie mam nadzieję otrzymam dokładną diagnozę, a leczenie będę mogła połączyć z treningami, bo...
  • ...w październiku planuje start w moim rodzinnym mieście. Na Poznań Marathon wystartuje z numerem startowym 63 i już teraz czuje się dużo pewniej w związku z tym startem mimo, że zostało do niego nieco ponad 4 miesiące, a ja na razie nie mogę zacząć treningów. Czuje, że tym razem będę na prawdę gotowa na 42,195km.

Dwa dni przed maratonem...

/ piątek, 26 kwietnia 2013 /
Pojutrze wystartuje w maratonie.
Jestem zestresowana. Nie spodziewałam się po sobie tego. Chociaż mój tryb życia jest dosyć stresujący, myślałam, że przed maratonem będę spokojniejsza. Boje się trochę o za słabą kondycję, bo to co przepracowałam przez prawie pięć miesięcy do końca marca nie daje mi pewności, że dam radę biorąc pod uwagę problemy z kolanem przez ostatnie tygodnie- które oszczędzałam z myślą o maratonie. Boje się też, że właściwie prawie zaleczona kontuzja może przeszkodzić mi w pokonaniu dystansu. Ale najbardziej boje się myśli, które chodzą mi ostatnio po głowie, że może jednak maraton to za dużo?
Pół roku temu o pomyśle przebiegnięcia maratonu powiedziałam tylko najbliższym znajomym, którzy zareagowali wystarczająco entuzjastycznie, żebym wpisała swoje dane na stronę Cracovia Maraton i wydrukowała plan przygotowań (który jak się później okazało zupełnie mi nie przypasował). Kiedy w tym tygodniu dowiedziało się o moich planach kilka osób z którymi przebywam na co dzień usłyszałam "nie dasz rady" co cóż... Wprowadziło dużo wątpliwości...

Ale myślę o tym co robiłam przez ostatnie pół roku. Pamiętam listopadowy, bardzo mglisty poranek, kiedy przed 6 rano wyszłam na interwały nad absolutnie nieoświetlony jak się później okazało teren nad Wartą. Pamiętam pierwszy dystans ponad 20km, kiedy ostatnie dwa kilometry pokonywałam w ogromnej chlapie, że truchtałam w tempie wolniejszym niż 7km/h. Pamiętam styczniowe weekendowe wybiegania do lasu, gdzie co tydzień spotykałam tych samych trzech biegaczy niezależnie od pogody. Pamiętam pierwsze mroźne kilkunasto kilometrowe wybieganie (hmm, prze kontuzją kilkanaście kilometrów stanowiło mój normalny trening w środku tygodnia), kiedy ścigałam się z krami biegnąc wzdłuż rzeki, a spacerowicze chcieli częstować mnie herbatą. Pamiętam też jedno z najdłuższych wybiegań, kiedy przed treningiem przed poznańskim półmaratonem z grupą biegową w śniegu przebiegliśmy 14km- biegłam z tyłu przez część trasy, bo na miejsce spotkania też przybiegłam ustanawiając przy okazji własny rekord na 10 kilometrów. Pamiętam moje świąteczne próby biegania po górach, kiedy przed wigilią cieszył mnie brak śniegu na niektórych szlakach.
Kiedy myślę o tym wszystkim czuje się silna. Kiedy o tym myślę czuje, że to wystarczy, żeby w niedzielę zmierzyć się z dystansem maratonu.

A jeśli to nie wystarczy, jeśli nogi nie będą chciały dalej biec, jeśli głowa też nie będzie chciała dalej kontynuować to może uda mi się pobiec sercem.

Kiedy są chęci, ale...

/ środa, 10 kwietnia 2013 /
...rzadko odzywający się rozsądek każe odpoczywać...


Aktualnie od kilkunastu dni prawie nie biegam. Po dłuższych wybieganiach odezwało się kolano (już niejednokrotnie miałam z nim problemy), postanowiłam dać sobie tydzień wolnego- a akurat podczas treningu poślizgnęłam się na oblodzonej alejce usiłując ominąć psa, który wbiegł mi pod nogi (brawa dla ludzi, którzy nie trzymają czworonogów na smyczy) upadając na bolące kolano...
Przez dwa dni nie mogłam chodzić po schodach, ale zacisnęłam zęby. Dziś jest już dobrze, ale strach o kolano jest. Ratuje się bandażem, Altacetem i Litozinem (preparat wspomagający regenerację stawów).

Teraz żałuje, że przed długim wybieganiem zignorowałam ból kolana. Że za mało się rozciągałam. I że czasem nie przejmowałam się bólem łydek. Może teraz kolano było by całkowicie sprawne...
Dziś do pakietu ratunkowego dla kolana dorzucam ćwiczenia. Za kilka dni mam nadzieję wrócić do biegania, ale do maratonu nie planuje już żadnego wybiegania powyżej 20km...
Macie jakieś sprawdzone sposoby na przyśpieszenie regeneracji?

Koktajl, o jakim Ci się nie śniło

/ niedziela, 7 kwietnia 2013 /
Generalnie zielone koktajle zaskakują już głównie wielbicieli golonki i piwa. Połączenie szpinaku z bananem to już dla moich kubków smakowych klasyka. Zastanawiałam się jak urozmaicić moje koktajle, eksperymentowałam na różnych rodzajach zieleniny- jarmużu, szpinaku, pietruszce, kiełkach, roszponce czy (zdecydowanie nie polecam) rukoli. Później przyszedł czas na próby z zielonymi warzywami, których brakuje mi trochę na co dzień.
Koktajle to świetny posiłek po wieczornych treningach, kiedy zdecydowanie nie mam już ochoty na jedzenie. Żeby dostarczyć sobie białka próbowałam z odżywką białkową, ale kusiło mnie spróbować wymyślić mniej przetworzony zamiennik. I tak pewnego kwietniowego (zimowego) popołudnia podjadając ugotowaną fasolę prosto z garnka stwierdziłam, że w sumie jest słodka... I może by tak zmiksować ją w koktajlu?

Dziś wersja druga, banalna z czarną fasolą.
Przepis jest banalny:
1 banan
pół szklanki fasoli
pół szklanki mleka (u mnie owsiane)

Całość miksujemy/blendujemy, dorzucamy lodu i delektujemy się potreningowym przysmakiem.
Smacznego.

Wiosna #2 Truchtanie maratonu i 42doszczescia.pl

/ wtorek, 2 kwietnia 2013 /
Kiedyś nie byłam zbyt zorganizowaną osobą i rzadko kiedy doprowadzałam jakieś pomysły do realizacji. Brak cierpliwości, ciągła potrzeba zmian, słomiany zapał nie pomagały mi w osiąganiu celów. Z czasem zaczęło się to zmieniać i chociaż nie jest idealnie oraz częściej mniejsze i większe pomysły udaje mi się zrealizować.
Niecałe pół roku temu trafiłam na ten wpis na blogu Życiejestpiękne.eu. Po roku biegania i mówienia nie wszelkim zawodom, stwierdziłam, że może, może jednak warto spróbować. Niektóre, wcześniej totalnie obojętne dla mnie argumenty jakoś zaczęły mnie przekonywać. Nie przepadam za imprezami masowymi, ale maraton nie jest dystansem, który mogła bym przebiec ot tak sobie, wyjść z domu i po prostu wrócić po 42km, jest w nim coś magicznego, epickiego. Wymaga przygotowań, jest bardziej celem, projektem wymagającym cierpliwości, nad którym pracuje się miesiącami, a nie jednorazowym, jednodniowym osiągnięciem, co dla mnie oznacza wyzwanie dla własnej systematyczności. Będę bardzo zadowolona z pokonania królewskiego dystansu, niezależnie od czasu w jakim pojawię się na mecie, co przy krótszych dystansach niekoniecznie było by satysfakcjonujące. Przez kilka miesięcy tak nakręcałam się wewnętrznie na ten bieg i chociaż znów pojawiły się wątpliwości...


Mam dwie sprawne nogi. Asia Chałupa, absolwentka UE w Krakowie straciła swoją w wyniku wypadku, ale wierzę, że już niedługo będzie mogła wrócić do aktywnego życia, bo 42 osoby biegną w 42km biegu, żeby uzbierać 42 tysiące na protezę dla Asi. Postawili sobie wysoko poprzeczkę, część osób przed przygotowaniami do maratonu wcześniej nie biegała, dla wielu tak jak dla mnie będzie to debiut w zawodach biegowych. Cała akcja niesamowicie mnie ujęła. Pobiegnę razem z nimi, ale Ty wcale nie musisz przebiec maratonu, żeby pomóc Asi!

Jak możesz pomóc?
  • Tutaj możesz przelać pieniądze dla Fundacji Jaśka Meli Poza Horyzonty w ramach akcji 42 do szczęścia...
  • ...tutaj polubić wydarzenie...
  • ...powiedzieć o akcji jak największej ilości osób...
  • ...i kibcować na mecie bohaterom 28 kwietnia w Krakowie!
Wierzę w ludzi. Wierzę, że marzenia się spełniają. Planuje spełnić swoje, a przy okazji pomóc spełnić cudze. Ty też możesz pomóc wrócić Asi do aktywnego życia!

Wiosna #1 Wegańska redukcja

/ piątek, 29 marca 2013 /

fot. vegefit
Pierwszym wiosennym punktem z planu do realizacji jest zmiana diety na redukcyjną. Po przejrzeniu dziesiątek gotowych planów posiłków, zasad kilku popularniejszych sposobów odżywiania, przeczytaniu wielu artykułów, tematów na forach internetowych i obejrzeniu wielu filmów na temat odżywiania oraz próbach odchudzania poprzez drastycznemu ograniczeniu kalorii, stosowaniu zasad  popularnej diety south beach czy też przeliczaniu każdego grama jedzenia na białka, węglowodany i tłuszcze przez miesiące (!!!) udało mi się wyciągnąć wiele wniosków.

  • Większość diet, które próbowałam... Działa! Dziwne, prawda? Jednak z reguły działanie jest krótkofalowe- udawało mi się wytrzymać kilka dni, czasem tygodni, czego efektem było ogólne osłabienie- niestety nie tylko woli, ale też organizmu. Po tym czasie wracałam do większości starych nawyków i kolejnych kilogramów.
  • Większość diet, które znajdziesz w internecie, książkach czy gazetach nie nadaje się dla wegetarian. Nie wierz, że wystarczy zamienić porcję mięsa na kotlet sojowy czy fasolę jak czasem głoszą dopiski w kolorowych rubryczkach z boku. Nie wystarczy, próbowałam.
  • Większość proporcji białek, tłuszczy i węglowodanów sugerowanych jako dzienne zapotrzebowanie jakie możesz znaleźć korzystając z internetu pewnie się u Ciebie nie sprawdzą.  Zapotrzebowanie na białko w żadnym okresie życia nie przekracza 20% dziennego zapotrzebowania energetycznego, a w większości bilansów białek/węglowodanów/tłuszczy (BWT) poleca się go najczęściej dużo więcej! Dlaczego? Wiąże się to prawdopodobnie ze źródłem tego typu wyliczeń używanych na forach internetowych związanych ze sportami siłowymi (szczególnie kulturystycznych), a do utrzymania masy mięśni potrzeba dużo mniej białka niż do jej budowy. I ignorowania dopisku, że wyliczone proporcje należy dostosowywać do własnych potrzeb, ale to oddzielna kwestia.
  • Im bardziej restrykcyjna dieta tym większe stanowi obciążenie psychiczne i łatwiej wpaść w problem jedzenia emocjonalnego. Zjadanie problemów niestety nie jest mi obce, ale zaczęłam rozumieć jak działa ten mechanizm i jest on mocno związany ze skokami cukru we krwi oraz wieczornym "apetytem", co skutkuje gorszym samopoczuciem i wewnętrznemu hejtowaniu jedzenia, co rodzi jeszcze więcej stresu.
  • Wszystkie na pozór banalne zdania o jedzeniu, które prawdopodobnie dziesiątki razy czytałeś/łaś i zignorowałeś/łaś są świetnie i przemyślenie ich może być impulsem do zmian. Jesteś tym czym jesz. Niech jedzenie będzie Twoim lekarstwem, a lekarstwo jedzeniem. I tu dochodzimy do najważniejszego wniosku, czyli...
  • Jest jeden sposób, który działa zawsze. Od momentu od kiedy zaczynam go stosować do momentu w którym nieopatrznie przestaje- jedzenie prawdziwego jedzenia. Prawdziwego, czyli takiego, które nie ma składu zawierającego związki chemiczne, których nazw nie potrafisz przeczytać. A najlepiej takie, które nie ma w ogóle składu. Kosztuj, podziwiaj, fascynuj się, zachwycaj prawdziwym jedzeniem i reakcją swojego ciała, kiedy na prawdę je odżywiasz. Całe to eating clean z którym często możesz się spotkać na anglojęzycznych blogach dotyczących fitnessu ma sens!
  • Kiedy choruje zwracam bardzo uwagę na to co jem- staram się dostarczyć sobie jak najwięcej wartości odżywczych zwracając uwagę na to, żeby odciążyć układ pokarmowy, żeby mój organizm mógł spożytkować wszystko co mu dostarczam na walkę z chorobą, a nie trawienie. Przy okazji zauważałam dodatkowe profity w postaci poprawy stanu cery i lepszego trawienia. Dlaczego więc nie jeść tak na co dzień?
Skoro już udało mi się zebrać moje niezbyt błyskotliwe wnioski- cóż, najskuteczniej człowiek uczy się na własnych błędach, postanowiłam spisać jak według mnie powinna będzie wyglądać moja wegańska redukcja.
  • Najważniejsze- to co będę jeść, będzie głównie prawdziwym jedzeniem...
  • ...najlepiej surowym.
  • Ograniczę cukier, nie będę przesadzać z ilością owoców.
  • Zostanę przy kilku filiżankach kawy i herbaty tygodniowo...
  • ...i dużej ilości wody i naparów ziołowo-owocowych codziennie.
  • Postaram się odseparować jedzenie od nastroju tak bardzo jak to tylko możliwe. 
Proste, prawda? Ciekawe, że w praktyce zawsze wychodzi trochę bardziej skomplikowanie...

Wiosna

/ poniedziałek, 25 marca 2013 /
Nadchodzi wiosna. W końcu (ha, nie myślałam, że taki słońcofobik jak ja to napisze) dni są dłuższe, jaśniejsze i od razu człowiek czuje przypływ energii. Jeśli tkwisz w zimowym marazmie to najlepsza pora, żeby zacząć zmiany! Pora obudzić się z zimowego snu i zacząć realizować plany, które zimą odkładaliśmy na później. Nie ważne czy chodzi o więcej ćwiczeń, polepszenie relacji czy wiosenny remont w mieszkaniu- teraz jest na to najlepsza pora!

Zanim przejdę do moich wiosennych planów pokuszę się o pobieżne podsumowanie zimy. Chociaż nie pojawił się w tym czasie ani jeden wpis nie zmarnowałam zupełnie tej pory roku, ale też nie wykorzystałam jej tak jak bym chciała.
Co mi się udało?
1. Nie przerwałam biegania. Mimo, iż wiele osób robi sobie zimową przerwę dla mnie pojęcie sezonu biegowego tak samo rok temu, tak samo teraz nie istnieje. Sezon biegowy trwa u mnie cały rok i jestem z siebie niesamowicie dumna mimo małego kilometrażu. Wyjście na długie wybieganie poniżej -10'C wymagało ode mnie niesamowicie dużo samozaparcia i chociaż często odpuszczałam (czego teraz żałuje) cieszę się, że nie borykam się z problemem "powrotu do formy".
2. Wyjazdy w góry! Wcześniej o tym nie pisałam, ale jestem niesamowitą wielbicielką wędrówek górskich z plecakiem. I o ile dla większości osób zima to również nie sezon na tą formę aktywności mi udało odwiedzić się Beskid Żywiecki, Sądecki, Izery, Karkonosze i Gorce. Nie mam pojęcia ile kilometrów udało mi się przejść, ile razy przeklinać w duchu śnieg do kolan, śnieżyce i zimno i ile razy zachwycać się świeżym, górskim powietrzem i niesamowitymi widokami, ale mam nadzieję, że wiosną będę mogła być w górach jeszcze częściej!
3. Od mniej więcej miesiąca udaje mi się pomału unormować tryb snu- coś z czym miałam straszne problemy przez ostatnie pół roku!!! W końcu pomału udaje mi się chodzić spać wieczorem i wstawać rano, bez zarywania nocy, budzenia się co godzinę (stres!) i tym podobnych ekscesów. Dzięki temu ograniczyłam też kawę do kilku filiżanek w tygodniu- wcześniej zdarzało mi się wypijać koło litra kawy dziennie!
4. Chyba najważniejsza dla mnie zmiana- od początku roku wyeliminowałam z codziennej diety nabiał, jajka i całą resztę produktów odzwierzęcych, która po prawie dekadzie wegetarianizmu pojawiała się jeszcze na moim talerzu (nie licząc produktów pszczelich, z których na razie nie planuje rezygnować). Czuje się dobrze, będę monitorować wyniki badań krwi, ale czuje, że weganizm mi służy.
Było o pozytywach, niestety nie wszystko co planowałam na zimę udało mi się zrealizować. Co mi nie wyszło?
1. Nie udało mi się wyeliminować błędów dietetycznych (podjadanie, ogólnie duże porcje i ogromne kolacje), przez które dalej niestety tkwię w niechlubnych "widełkach" BMI powyżej 25. Moja waga przez całą zimę nic się nie zmieniła.
2. Nie skorzystałam prawie w ogóle z sezonu łyżwiarskiego, na lodowisku byłam tylko kilka razy. Nie udało mi się też nauczyć niczego nowego, ba, mam wrażenie, że niestety brak praktyki negatywnie wpłyną na moje dotychczasowe umiejętności.

Mamy 25 marca, do początku lata zostało 87 dni. To całkiem sporo czasu na zrealizowanie nawet bardziej ambitnych planów. Ja mam kilka, tu zamieszczam listę, ale na pewno powrócę do nich w kolejnych postach.
Co planuje tej wiosny?
fot. vegefit
1. Wziąć się za dietę redukcyjną z prawdziwego zdarzenia. Liczyłam, że weganizm i bieganie pomoże mi w zrzuceniu nadprogramowych kilogramów, ale po prawie trzech miesiącach nie ma się co oszukiwać- jeśli nic nie ruszyło do teraz, to już nie ruszy.
2. Przebiec (przetruchtać?) maraton, ale też...
3. Zacząć ćwiczyć! Całą zimę praktycznie tylko biegałam (i rozciągałam się po bieganiu), a moja mata do ćwiczeń smutno kurzyła się w kącie przez ostatnie miesiące (do tego ramach poprawy tempa włączyć do treningu biegowego interwały, z których zrezygnowałam zimą).
4. Uporządkować przestrzeń wokół siebie i "na sobie". Tego punktu nie będę bardziej rozwijać w oddzielnych postach, ale uważam, że jeśli otoczenie wokół nas jest uporządkowane i my sami czujemy się zewnętrznie "uporządkowani" to łatwiej jest osiągnąć harmonie wewnętrzną. Nie mam problemu z bałaganem (poza książkami, które ostatnio rozkładam WSZĘDZIE), ale marzy mi się trochę zmian w moim otoczeniu, nie mam pomysłu, ale odczuwam potrzebę świeżości, drobnych zmian, pewnie wiecie o co mi chodzi. Poza tym moja garderoba wymaga odświeżenia- niestety nie mieszczę się w większość ubrań (rok temu ważyłam 10kg mniej), a praktycznie całą zimę przechodziłam w jednym swetrze i jednej sukience.

Do lata mam jeszcze trochę czasu, mam nadzieję, że w czerwcu będę mogła uznać, że wykorzystałam te trzy miesiące w 100%! A Ty? Jakie masz plany na wiosnę?

Wiosna!

/ czwartek, 21 marca 2013 /
fot. vegefit

Z okazji wiosny postanowiłam wrócić do fitblogowego świata jako bloggerka, nie tylko czytelniczka. Wierze, że wiosna, dłuższy dzień i nieco wyższe temperatury nieco bardziej sprzyjają aktywności fizycznej i zdrowszemu odżywianiu niż cóż... Zima. Gdyby jeszcze pogoda za oknem była bardziej wiosenna...
Mimo nie prowadzenia bloga nie zapadłam w sen zimowy. Zamiast tego z mniejszą lub większą częstotliwością biegałam, chodziłam po górach kiedy tylko udało mi się znaleźć kilka wolnych dni na wyjazd, a mój sposób odżywiania od prawie trzech miesięcy coraz bardziej przypomina dietę wegańską (z produktów odzwierzęcych spożywam już tylko produkty pszczele, z których na razie nie planuje rezygnować).
Nie wiem czy jestem teraz bardziej fit niż 3 miesiące temu, ale czuje, że to będzie owocna wiosna!
 
Copyright © Vege&Fit, All rights reserved